(…) Po wyjściu Tomka zabrała się za przygotowanie obiadu. W
lodówce była gotowa pieczeń, więc właściwie wystarczyło tylko ugotować
ziemniaki – przypomniała sobie prośbę Poli, że w łupinkach – oraz zrobić
sałatkę. Krojąc do niej cebulę, dała wreszcie upust łzom, jakie gromadziły się
w niej od spotkania z panią profesor. Życie było takie niesprawiedliwe! Po co
się uczyć, podwyższać kwalifikacje, poświęcać się wytyczonym celom, jeśli czeka
nas potem nagły koniec, a wszystko idzie na marne? Dyplom stracił na znaczeniu
i ona sama poczuła się mniej warta.
Jaki sens ma z kolei doskonalenie się w człowieczeństwie,
skoro śmierć zbiera swe żniwo jednakowo wśród dobrych i złych? Może lepiej brać
życie garściami, bez zahamowań i nie patrząc na nic, bez planowania przyszłości?
Dotąd wątpiła, że potrafiłaby tak po prostu istnieć z godziny na godzinę, ale
teraz pomyślała, iż może tak właśnie trzeba. Tomek nie obawiał się zmian i choć
wychodził na tym różnie, miewał chwile radosnych nadziei, jakich można mu było
tylko zazdrościć. Co było lepsze, jego lekkomyślna spontaniczność czy
usystematyzowany żywot pani profesor? Dominika wiedziała, że żadne z nich nie
mogłoby stać się dla niej wzorem. Prawdę powiedziawszy, nie widziała nikogo,
kogo chciałaby naśladować, gdyż ani jej rodzice, ani Pola czy inni przyjaciele
nie imponowali jej na tyle, by pragnęła pójść w ich ślady.
A jednak to jej własne życie układało się najgorzej. O
założeniu rodziny mogła zapomnieć, skoro w zasięgu wzroku nie było nawet
kandydata na luźny związek. Nie posiadała też żadnej pasji, której umiałaby się
oddać. Wszystko zresztą wydało się jej nagle marnością, a ludzkie dążenia, ambicje
i plany – niewarte trudu.
– Co ci jest? – Pola szybko dostrzegła, że przyjaciółka nie
jest w sosie.
– Był Tomek… wiedziałaś, że przenosi się do Poznania?
– Tak, ale to już od dawna było do przewidzenia. Jeździł
tam przecież w każdy weekend…
– Jestem więc bardzo niedomyślna – westchnęła. – Będzie mi
go brakować.
– To samo mówiłaś po jego wyprowadzce z mieszkania, a potem
przywykłaś! – przypomniała jej. – Nie wzbudzaj w nim wyrzutów sumienia, niech
nacieszy się swoją miłością!
– Nie mam takiego zamiaru. Po prostu zaskoczył mnie…
myślałam, że zostanie tu na dłużej.
– Nic nie trwa wiecznie.
– Ależ mnie pocieszyłaś!
– rzuciła jej karcące spojrzenie.
– Kiedy tak jest, jedno się kończy, drugie zaczyna.
– Czasami coś kończy się bezpowrotnie – twarz Dominiki znów
powlekł smutek. – Zaszłam dzisiaj do mojej germanistki… jest w dużo gorszym
stanie, niż myślałam. Zasadniczo nie ma już szans na wyzdrowienie.
– Przykro mi…
– Mnie też. Dwie negatywne informacje jak na jedno
przedpołudnie to dla mnie trochę za dużo.
– Nie dołuj się tak!
– Bo to jeden bezsens i tyle!
– O czym ty właściwie mówisz? – zafrasowała się Pola.
– Ech, ogólnie o życiu. Nie powinnam ci smęcić, ale sama
zobacz, po co właściwie tak się męczmy? Budujemy coś, inwestujemy czas i
energię, a wystarczy jeden moment i wszystko może lec w gruzach! Nic nie jest
pewne oprócz tego, że kiedyś umrzemy.
– Chodź tu, mała-stareńka! – przyjaciółka stanęła nad jej
krzesłem i przytuliła do siebie. – Filozofa ze mnie nie zrobisz, więc lepiej
powiedz wprost, o co naprawdę ci chodzi?
– O co? – zastanowiła się, co dokładnie ją gryzie. – Chyba
o to, że moja przyszłość mnie przeraża.
– Wszyscy się jej boimy. Nie wiemy przecież, co nas czeka.
– Ale większość ludzi może z kimś dzielić ten strach albo
nawet o nim całkiem zapomnieć.
– Ty masz mnie…
– Jasne, Polu! – uśmiechnęła się do niej. – I wzajemnie.
– No, widzisz? Jeden problem już rozstrzygnięty. Jeszcze
coś?
– Owszem, tylko nie zrozum mnie źle. Cieszę się twoim
szczęściem, a także szczęściem Tomka, ale jednocześnie tym wyraźniej widzę, że
mnie ono chyba nie jest pisane. Ja już nawet zakochać się nie umiem! Żebym
przynajmniej pragnęła spełnić się w jakiejś innej dziedzinie! Ja wiem? Została
wolontariuszką albo naukowcem… niestety, to także mnie przerasta. Myślę, Polu,
że ja nie mam w sobie tego ognia, który wzbudza miłość… do kogoś albo do jakiejś
pasji.
– Ludzie to nie zapalniczki! Ty chciałabyś tak po prostu
zrobić pstryk i żeby już coś było! Może czasami tak to działa, ale przeważnie
trzeba się natrudzić – perorowała teraz jej przyjaciółka. – Pasje rozwijają się
powoli, podobnie bliskie relacje z ludźmi.
– Albo szybko gasną. Dawid też mnie już nie chce.
– Do trzech razy sztuka! – puściła jej oczko i dodała już z
powagą: – Nika, moim zdaniem robisz pewien podstawowy błąd.
– Jaki? – zerknęła na nią z zaciekawieniem, ale też z
obawą, co usłyszy.
– Porównujesz się z innymi. Życie nie biegnie według
jednego schematu dla wszystkich!
– Pewne rzeczy są stałe.
– Ale nie dla każdego w tym samym czasie, jeśli dobrze
zgaduję, co masz na myśli. Matką może zostać zarówno piętnastolatka, jak i
czterdziestolatka, a talenty też niekoniecznie odkrywa się już w dzieciństwie.
Nie patrz na większość, bo to dopiero jest bez sensu! Od tego człowiek albo
popada w kompleksy i gorzknieje, albo robi się ważny i pyszny! Masz swoją
własną drogę życia! Nie jesteś ani mną, ani Tomkiem, i bardzo dobrze, bo jak miałoby
cię wtedy znaleźć twoje własne szczęście?
– Hm…
– Żadnych wahań! – przerwała jej stanowczo. – Masz wierzyć,
że miłość jest ci przeznaczona i nie popędzać czasu!
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, choć optymizm przyjaciółki wydał
się jej przesadny. Pomimo to pozwolił zapomnieć o przyczynach dzisiejszego
smutku, gdyż na nowo skupiła się na własnej osobie.
Po deszczu wyszło słońce. Pola postanowiła uciąć sobie
poobiednią drzemkę, a Dominika rozłożyła leżak na balkonie. W koronie
pobliskiego drzewa rozświergotały się ptaki, jeden z nich sfrunął na balustradę
i cierpliwie czyścił swoje piórka. Powietrze nareszcie ochłodziło się nieco,
była w nim świeżość przychylna klarownym myślom.
Przestała snuć hipotetyczne rozważania, uznając, że co ma
być, to będzie. W gruncie rzeczy te wszystkie tęsknoty, które dochodziły u niej
czasem do głosu, miały źródło właśnie w
porównywaniu się z innymi. To nic, że nie miała chłopaka, celu życia ani nawet
silnej wiary. Może Pola miała rację, że jej czas jeszcze nie nadszedł. A nawet
jeśli wcale nie miałby nadejść, dopóki było, jak było, nie czuła się przecież
nieszczęśliwa.
(…)