Kręciłam się
jeszcze po kuchni, gdy zza okna dobiegły mnie jakieś odgłosy, ni to kroków, ni
szurania. Momentalnie zamarłam, dochodziła dwudziesta druga, nie spodziewałam
się nikogo. Przypomniałam sobie o dawnych śladach na śniegu przy domu. Czyżby
znowu ten podglądacz?! A może tylko jakieś zwierzę?
Dzwonek u drzwi
zameldował człowieka.
Wyrwana z
odrętwienia, dla odmiany wpadłam w popłoch. Otworzyć czy nie otworzyć? Zgasiłam
lampę w kuchni i zerknęłam na zewnątrz. Furtka stała otworem, lecz za płotem
stał tylko jeden, mój samochód. A jeśli to ktoś z sąsiedztwa, kto potrzebuje
pomocy? Kolejny długi dzwonek ponaglił mnie do podjęcia decyzji, nie mogłam
dłużej zwlekać.
Zapaliłam na
powrót światło, też w korytarzu. Stanąwszy przy drzwiach wyjściowych, spytałam:
– Kto tam?
Najpierw coś
zamruczało, potem chrząknęło, aż wreszcie uzyskałam odpowiedź:
– Znasz mnie,
byłem tu już. Po kota. Otwórz!
Mężczyzna spod
lasu?! Przydrałował stamtąd na nogach? Ale co on robił tu o tej porze i jakim
prawem zwracał się do mnie na „ty”? Pomyślałam, że może miał wypadek i na Leśną
dotarł w stanie szoku. Już bez wahania przekręciłam klucz w zamku. Zerknęłam
przez szparę w drzwiach – tak, to był on. Cokolwiek zmieniony.
– Stało się coś? –
wyrwało mi się na jego widok.
Nie zaprzeczył.
Wyglądał nieciekawie. Latarenka pod zadaszeniem ganku rzucała światło na
niechlujne dziś włosy mężczyzny, a jego oczy nienaturalnie błyszczały. Całym
ciężarem ciała opierał się o framugę, jakby brakowało mu sił.
– Jest pan chory?
Proszę, niech pan wejdzie!
– Właściwie… –
zawahał się, jakby nie o to mu szło.
Rozwarłam szerzej
drzwi i jednak wszedł do środka. Kiedy mnie mijał, zrozumiałam swój błąd. Facet
był nietrzeźwy! Na wyproszenie go z domu było już za późno, kierował się do
kuchni.
Rozglądał się po
niej z zaciekawieniem, może spodziewał się bardziej nowoczesnej. Wskazałam mu
krzesło przy stole, lecz nie zareagował. Wreszcie znów spojrzał na mnie i
wyjawił, po co przyszedł:
– Masz tu jakiś
alkohol?
– Nie mam!
Wkurzyłam się, że
z tego powodu zakłóca mi wieczór. A co to, prowadzę jakąś melinę?! I jeszcze ta
obcesowość! Bezczelny typ.
– Na pewno coś
masz! – stwierdził. – Kupię od ciebie.
– Przykro mi! –
Wcale tak nie myślałam.
– Nie bądź taka,
poratuj człowieka!
– Chyba masz już
dosyć… – dostosowałam się do jego bezceremonialności.
– To ja decyduję,
kiedy będzie dosyć! – w tonie głosu mężczyzny pojawiła się nerwowość.
Gorączkowo
myślałam, jak pozbyć się intruza. Teściowej raczej nie zbudzi, a szkoda, może
spłoszyłby się wtedy. Wzywanie policji wydało mi się przesadą, przynajmniej
dopóki nie awanturował się tutaj. Nagle przypomniałam sobie o czymś.
– Zaraz… zostało
chyba trochę wina! – ruszyłam ku spiżarce.
Wróciłam stamtąd z
butelką bordowego trunku i podsunęłam ją mężczyźnie. Skomentował drwiąco:
– Tylko tyle?
– Jeżeli nie
reflektujesz… – udałam, że się odwracam.
– Dobra, nalej!
Chcąc nie chcąc,
wyjęłam z kredensu dwie lampki i rozlałam do nich zawartość butelki. Akurat na
tyle starczyło wina. Nachalny gość usiadł przy stole i gdy postawiłam przed nim
lampkę, od razu wypił połowę. Potem skoncentrował się wzrokiem na mnie i
odgadywał:
– Zaszokowana?
Oburzona?
– Czemu przyszedłeś
do mnie? – Udałam, że nie wiem, o co mu szło.
– Bo mieszkasz
najbliżej.
– I Labusowie z
przeciwka. Tam jest mężczyzna, więc chyba większe szanse na alkohol.
– Do nich nie
pójdę. Nie cierpię tego wścibskiego babsztyla!
Nie miałam
wątpliwości, kogo ma na myśli. Dlaczego kogokolwiek nachodził? Zdawałam sobie
sprawę, że w jego obecnym stanie bezsensem byłoby pytać go o to. Jego wygląd
mówił zresztą sam za siebie, facet jak nic popijał przez całe święta.
Brat Róży miewał
czasem takie fazy, naprzykrzał się wtedy znajomym. Kiedy był w ciągu, nie dało
rady z nim pogadać, liczyło się tylko zdobycie gorzały. Miałam chyba do
czynienia z podobnym przypadkiem.
Mój sąsiad spod
lasu kolejnym haustem dopił wino, gdy ja swojego nawet nie zaczęłam.
Zarejestrował to instynktem pijaka.
– Jeżeli nie
chcesz… – zerknął na mnie pytająco.
Podsunęłam mu
drugi kieliszek, z nadzieją, że ta dawka wreszcie go zaspokoi. Nic bardziej
mylnego. Opróżnił lampkę w tym samym tempie, co poprzednią, po czym oświadczył:
– Pojedziesz ze
mną do sklepu.
– Chyba oszalałeś!
– zaśmiałam się z irytacją.
– Nie piłaś, więc
możesz – argumentował pokrętną logiką.
– Ani myślę!
Trzeba było się zaopatrzyć!
– Zrobiłem to… ale
zabrakło. Nie bądź taka! Obrócimy raz dwa i dam ci spokój! – nalegał łamiącym
głosem.
– Nie! –
skrzyżowałam ręce na piersiach. – I wcale nie raz dwa, bo dzisiaj nawet
całodobowy zamknięty!
– Stacja paliw
jest czynna.
– Nic mnie to nie
obchodzi, nie pojadę! Idź pieszo! Skoro tutaj doszedłeś, to możesz i tam!
– Na drugi koniec
miasta? – obruszył się, jakbym to ja od niego czegoś chciała. – Zajmie mi to z
godzinę!
– Wracaj więc do
domu. Kiedyś i tak będziesz musiał wytrzeźwieć!
Zmarszczył brwi,
nie spodobało mu się, co powiedziałam. Chyba nie był jeszcze na tym etapie, by
dopuścić do siebie prawdę. Przelękłam się jego pochmurnej miny, trudno było
stwierdzić, na ile naprawdę mi zagrażał.
– Dobra, to daj
kluczyki z auta! – polecił mi ze zdecydowaniem.
– Co?! Teraz to
już całkiem przesadziłeś!
– Nie bój się, dam
radę – zapewniał.
– Wątpię. A
zresztą, jeżeli chcesz się rozbić, to własnym wozem, nie moim!
– Mój leży w rowie
– odparł, wzruszając ramionami.
Ja za to z
wrażenia aż podniosłam się z krzesła. Rozwalił swojego jeepa i ma tupet domagać
się mojej toyoty?! Taką zuchwałość może i uzasadniała ilość promili we krwi,
tym niemniej wpieniałam się coraz mocniej. Za kogo on się ma? Za kogo ma mnie?!
– Naprawdę
wyglądam na taką idiotkę? – spytałam ostro. – Lepiej już idź!
– Niczego innego
nie pragnę. Kluczyki, proszę!
No, nie! Kpił
sobie ze mnie!
– Człowieku, ja
ciebie wcale nie znam!
Powstał, ukłonił
się teatralnie i przedstawił się:
– Jeremi, sąsiad.
A ty jesteś Ada Gawron, mieszkasz tu z teściową i masz dwie urocze córki. I co?
– I nic! Jak na
odludka jesteś dobrze zorientowany, ale to niczego nie zmienia. Nie pożyczę ci
auta.
– Wiem, że mi
pomożesz! – uśmiechał się.
– Niby skąd? –
rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.
Jego pewność
siebie konsternowała mnie, coś kryło się za nią. Może przywykł do tego, że
ludzie mu ustępują? Zachowywał się jak ludzie z dużymi pieniędzmi – bez
epatowania nimi, a jednak nonszalancko. Mógł też zmusić mnie do oddania mu
kluczyków, nawet zalany miał nade mną przewagę fizyczną.
– Bo jesteś dobra
– zaskoczył mnie odpowiedzią.
– Dobra? –
powtórzyłam skonfundowana.
– Tak.
Przygarnęłaś mojego kota. Zaopiekowałaś się teściową. Dzisiaj zaopiekujesz się
mną.
– Próbujesz tylko
brać mnie pod włos… Masz pecha. W żadnym razie nie przyczynię się do tego,
żebyś pił dalej. Nie musisz tego robić.
– Nic nie
rozumiesz! – Nieoczekiwanie walnął otwartą dłonią o blat stołu. – Jeżeli
wkrótce się nie napiję, to zrobię coś gorszego!
Zabrzmiało to
złowróżbnie, przestraszyłam się na nowo. To, że przed chwilą miał mnie za dobrą,
nie gwarantowało niczego. Mógł być szaleńcem i z momentu na moment wpaść w
furię. Musiałam pozbyć się go z domu! Zaproponowałam zatem:
– Mogę co najwyżej
odwieźć cię z powrotem.
Nie wierzyłam, aby
zgodził się na to. Miałam słabą nadzieję, że odczepi się ode mnie i pójdzie
molestować innych sąsiadów. Niestety, Jeremi złapał się moich słów jak
ostatniej deski ratunku.
– Chodźmy więc!
Podjedziemy szybko na stację i potem podrzucisz mnie do domu!
– Nie o tym
mówiłam!
– Przestań, nie
bądź małostkowa! Odwdzięczę się przecież!
Zrozumiałam, że
popełniłam pomyłkę swoim ustępstwem. Teraz musiałam już zasiąść za kółkiem, nie
było odwrotu. Zabezpieczyłam się chociaż na przyszłość:
– Dobrze, ale
zapamiętaj, że robię to pierwszy i ostatni raz!
Nie wiem, czy dotarło
to do niego, wprawdzie kiwał głową, lecz cała jego postawa wyrażała już
niecierpliwość. Udaliśmy się do sionki.
– Sprawdzę, czy z
teściową wszystko w porządku – wskazałam na drzwi pokoju.
– Chyba nie chcesz
mnie wykiwać? – patrzył na mnie nieufnie.
– Nie. Bądź cicho!
Otworzyłam drzwi i
przeszłam przez duży pokój do „izdebki”. Janina spała, oddychała równomiernie.
Wycofałam się stamtąd na palcach, choć pewnie tej nocy nic by jej nie zbudziło.
Natręt czekał na
mnie w korytarzu, więc narzuciłam sweter, wsunęłam na stopy balerinki i
złapałam torebkę.
– Chodźmy! –
uchyliłam drzwi na zewnątrz.
– Ty pierwsza! –
długowłosy nadal był ostrożny.
– Zachowujesz się
jak dzieciak! – przycięłam mu, ale poszłam przodem.
Kiedy wyszedł za
mną, zamknęłam dom na klucz i ruszyliśmy ku ulicy. Nigdzie nie było widać żywej
duszy, co o tej porze nie dziwiło. Labusowie jeszcze nie spali, spoza zasłon w
oknach przebijało słabe światło. Na dźwięk pilota, którym otwierałam samochód,
ktoś odchylił zasłonę, lecz zaraz zaciągnął ją na powrót. Miałam nadzieję, że
była to Kasia, a nie jej matka.
Mój przymusowy
towarzysz zajął miejsce na siedzeniu pasażera, przesuwając je nieco do tyłu.
Był postawnym mężczyzną, choć nie aż tak rosłym jak ksiądz Bogdan. Usadowiłam
się za kierownicą i ostentacyjnie opuściłam szybę do połowy. Mogę jechać, lecz
nie muszę wdychać oparów alkoholu! Włączyłam radio na stację z klasyką i
dopiero wtedy ruszyłam, kierując się toyotą na centrum.
Milczeliśmy.
Jeremi, podobnie jak i ja, nie wyrażał większej chęci na rozmowę. Załatwił, co
chciał, więc nie miał już takiej potrzeby. Co do mnie, to czułam się
wystrychnięta na dudka, tym samym i trochę zła. Bezpieczniej było jednak
trzymać język za zębami. Zerkając ku pasażerowi, dostrzegłam, że oparł się
wygodnie i przymknął powieki. Drzemał czy przysłuchiwał się muzyce? Kiedy utwór
się skończył, skwitował:
– Piękne
wykonanie. Miałem przyjemność słyszeć tę orkiestrę na żywo.
– Naprawdę? Kiedy?
Myślałam, że nie
odpowie mi już, gdyż długo się nie odzywał. Wreszcie odburknął:
– W innym życiu.
Nie pytałam dalej,
rozumiejąc, że nie dowiem się niczego więcej. Zresztą, nie musiałam pytać.
Nietrudno było się domyślić, iż wcześniej prowadził ciekawsze życie niż to
obecne. Zrezygnował z niego dobrowolnie czy został do tego zmuszony? Dlaczego
osiadł właśnie tutaj, zamieszkał w samotni? Pomimo że intrygował mnie sobą nie
od dzisiaj, nie miałam prawa wścibiać nosa w jego sprawy. Choć nie powiem, abym
nie chciała poznać prawdy o Jeremim.
Aktualnie
ciekawiło mnie, czy pił z jakiegoś powodu, czy był pijakiem bądź nawet już
alkoholikiem? Rafał tłumaczył mi kiedyś, że pomiędzy tymi dwoma istnieje
zasadnicza różnica. Pierwszy lubi pić, drugi pić musi. Przyszło mi teraz na
myśl, że być może klasyfikacja nie obejmuje kogoś, kto ani lubi, ani musi, lecz
pije z rozpaczy.
Stacja benzynowa
znajdowała się przy wylocie z miasteczka w stronę Gliwic. Była czynna, podobnie
sklepik w budynku. Chciałam zaparkować pod nim, lecz Jeremi polecił, bym
podjechała zatankować.
– Kończy ci się
paliwo! – pokazał palcem na wskaźnik.
Rzeczywiście,
zapaliła się już lampka rezerwy. Posłuchałam go więc i wykonałam odpowiedni
manewr. Spod ziemi wyrósł młody człowiek w kombinezonie firmowym.
– Ile będzie? –
zapytał, gdy otwarłam drzwiczki.
– Do pełna! –
odpowiedział za mnie Jeremi, po czym zwrócił się do mnie: – Nie musisz
wysiadać, zapłacę.
– Ale…
Nie słuchał mnie,
zerknął jeszcze tylko na numer stanowiska i odszedł w kierunku sklepu. Uznałam,
że nie będę się wzbraniać, jeśli faktycznie zechce uregulować cały rachunek.
Jakby nie było, robiłam za taksówkarza, a też przez trzy miesiące żywiłam jego
kota. Na wszelki wypadek, gdyby zobowiązał się na wyrost, sprawdziłam, ile
pieniędzy mam przy sobie. Niektórzy ludzie lubili rzucać słowa na wiatr.
Zatankowawszy
paliwo, zaparkowałam tam, gdzie chciałam pierwotnie. Niebawem w zasięgu wzroku
pokazał się Jeremi, dałam mu znak światłami i skierował się do mnie. Kiedy
zajmował miejsce w aucie, w niesionej przez niego reklamówce zadźwięczały
butelki. Ku mojemu zgorszeniu, jedną od razu wyjął i pociągnął z gwinta.
Rozpoznałam etykietkę. To była dobra whisky, żadna pospolita wóda, tym bardziej
nie przystało pić jej prosto z flaszki.
– Zapłaciłeś za
benzynę? – wolałam się upewnić.
– Tak… – odparł z
błogością wywołaną zawartością butelki.
– Ile jestem ci
winna?
Spojrzał na mnie,
jakby nie zrozumiał, w końcu odparł:
– Jesteśmy kwita.
– Dziękuję.
– Ruszaj!
Jak pan rozkaże,
pokornie rzuciłam w duchu. W jakimś momencie minął mi gniew na Jeremiego. Ha!
Byłam przekupna?
Podczas jazdy
powrotnej mój pasażer jeszcze kilka razy pociągał z butelki. Nie miało to
wpływu na jego humor, w dalszym ciągu zatapiał się w myślach lub wsłuchiwał w
muzykę.
Wjechaliśmy w
Leśną i wkrótce zostawiliśmy za sobą zakręt.
– Nie chodź tą
drogą obok stawu! – Jeremi wskazał na taflę połyskującą w świetle księżyca.
– A to niby czemu?
– zlękłam się trochę.
– Bo utoplec
wciągnie cię do wody! Czyha tam na ładne kobiety! Jak nie wierzysz, zapytaj
swoją teściową!
A więc tylko
żartował. Zerknęłam na niego z pobłażliwym uśmieszkiem.
– Gdybym była taka
strachliwa, nie woziłabym po nocy obcego chłopa!
– I to do lasu…
– Na skraj lasu –
uściśliłam.
Zaraz, co to miało
znaczyć z tą ładną kobietą? Jakaś insynuacja czy mi się zdawało? Ponownie
rzuciłam okiem na pasażera. Zmienił się. Zadrżałam.
Jeremi po raz
pierwszy tego wieczoru patrzył na mnie jak mężczyzna. Figlarne iskierki
ustąpiły miejsca innym, zdradzającym chęć na amory. Niektórzy ludzie mieli tak
po alkoholu, ja nie należałam do nich. Nie byłam też szczególnie pobudliwa,
tymczasem teraz czułam, że wzrasta we mnie podniecenie. Uzmysłowiłam sobie, że
nie obudziło się dopiero teraz. Pojawiło się wcześniej, choć trudno byłoby mi
wskazać dokładny moment. Nie rozumiałam tego ani, co gorsza, nie panowałam nad
tym. Coś było ze mną nie tak, skoro bliskość pierwszego lepszego faceta
przypomniała mojej naturze, że jestem kobietą.
Nie pierwszego
lepszego, kłóciło się ze mną moje drugie „ja”. Przyznaj się, że podoba ci się nie
od dzisiaj! Przypomniałam sobie spojrzenia, jakie kierowałam nocą ku światłom
okien domu pod lasem. Odzywała się we mnie tęsknota, wtedy sądziłam, że
nieokreślona, teraz pojęłam, że za mężczyzną.
Chwilowo zwyciężył
zdrowy rozsądek i choć moje ciało kierowało się innymi prawami niż umysł, udało
mi się jakoś skupić na drodze. Kiedy minęliśmy dom Janiny i ostatnią latarnię,
zwolniłam. Lada metr kończył się asfalt, a mój samochód nie był terenowy.
Reflektory auta wbijały się korytarzem światła w otaczającą nas zewsząd
ciemność. Poczułam się trochę nieswojo. W co ja się pchałam? Na domiar złego z
radia dochodziła jakaś żałosna muzyka, szybko zmieniłam stację, lecz groza
została.
– Zaraz skręcamy!
– zapowiedział mój sąsiad. – Uważaj na mojego jeepa!
Odkryłam go chwilę
później, wyleciał z zakrętu i osobliwie przechylony utkwił w rowie
melioracyjnym.
– Aż dziw, że
wyszedłeś z tego cało! – przemilczałam naganę, że w ogóle zasiadł dziś za
kierownicą.
– Walnąłem się w
ramię, jutro będzie sine. W sumie i tak miałem szczęście, że stało się to
tutaj. Bo gdyby to przednie koło odpadło gdzie indziej…
– Odpadło koło?! –
przeszły mnie zimne dreszcze.
– Tak, wjechałem
nim na jakiś większy kamień i wtedy. Potem wszystko poszło błyskawicznie –
relacjonował nadzwyczaj spokojnie.
Natomiast ja byłam
coraz bardziej przerażona. Czy to na pewno przypadek, że w tak krótkim odstępie
czasu znowu urywa się koło w miejscowym aucie? Może ktoś poluzował śruby,
licząc na to, że oderwie przy większej prędkości? Wówczas najazd na kamień przy
polnej drodze istotnie byłby szczęściem! Ale… jeżeli historia będzie się
powtarzać, to czy inni będą go mieć na tyle?
Dotarliśmy pod dom
przy lesie i zatrzymałam się w miejscu, które nadawało się do wykręcenia.
Bezwiednie wyłączyłam motor. Nie byłam pewna, dlaczego to zrobiłam, czy
podświadomie coś sygnalizując, czy w oczekiwaniu na jakiś znak Jeremiego. Chyba
nie bardzo wiedziałam, czego naprawdę chcę, nie umiałam ogarnąć swoich uczuć.
Była tęsknota do czegoś, co tułało się we mnie wspomnieniem tak odległym, że
wracało do mnie ledwie słabym echem.
I nagle padło
proste pytanie:
– Wejdziesz?
Spotkaliśmy się
wzrokiem.
(...)